Autor: Wojciech Mann
Tytuł: RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą
Wydawnictwo: Znak
Strony: 205
Ocena: 5/6
Wojciech Mann to człowiek, którego nie trzeba nikomu
przedstawiać. Dzięki książce wydanej nakładem wydawnictwa Znak, czytelnik
ma szansę poznać drogę jaką przeszedł ten jeden z najlepszych dziennikarzy w
Polsce- od słuchacza zagranicznych zespołów na pożyczonym magnetofonie po
prowadzącego festiwale w Opolu czy też Sopocie.
Książka prezentuje się naprawdę okazale, widać,że nie powstała na piędce, duże pochwały należą się wydawnictwu, bo tak ciekawej kompozycji graficznej jeszcze chyba nie spotkałam na naszym rodzimym rynku. Mann zrobił rzecz niezwykłą, otóż opowiedział o swojej przygodzie z muzyką, nie sprzedając jednocześnie swojej prywatności. To nie jest pozycja dla głodnych plotek wielbicieli pana Wojciecha, nie znajdziecie tutaj numeru jego buta, gdzie lubi jadać i czy przeszkadzają mu latem komary. Nie. Mann w obiektywny i jakże interesujący sposób opowiedział, o czasach gdy zaczynał interesować się muzyką. Nie owija w bawełnę- przyznaje się do tego, że kopiował płyty winylowe, zniszczył koledze drogocenny sprzęt i... no właśnie, nie będę zdradzać, bo takie ciekawostki przecież tworzą tę książkę. Warto wspomnieć i docenić z jakimi Gwiazdami miał do czynienia, ba! Czasami pił wódkę! Stevie Wander, Roland Kirk, Jimmy Shmit, The Animals...
Najbardziej podobały mi się zestawienia, np.
"Pięć spośród najbardziej dołujących kawałków", "Pięć
zdumiewających tekstów piosenek", a wszystko opatrzone jakże trafnym i
czasami złośliwym komentarzem. Jednak Mann to nie tylko festiwale, koncerty to
także gazeta i przede wszystkim radio. Autor raczy nas przez cały czas
ciekawostkami z życia tych mediów, opisuje swoje przygody i potknięcia jako
organizator koncertów, wspomina o wielkich postaciach polskiej sceny muzycznej.
Podejrzewam, że pan Wojciech znał i zna wszystkie liczące się osobowości w
polskiej branży osobiście. Mnie zaskoczył fakt, że w Radiu Kolor którego
był założycielem zaczynało swoją przygodę z dziennikarstwem, aż tyle
znanych postaci: Beata Pawlikowska, Karolina Korwin-Piotrowska, Michał
Olszański, Wojciech Cejrowski, Marcin Pawłowski. Musicie przyznać, że to robi
wrażenie. Pan Mann podchodzi jednak do swoich znajomości i osiągnięć z dużą
dozą obiektywizmu.
Książka ma jeden minus, otóż jest za chuda! Chciałoby
się ją czytać i czytać bowiem autor, pisze lepiej niż niejeden znany pisarz.
Podziwiam lekkość z jaką Mann opisuje swoją miłość życia, czyli muzykę. To na
pewno nie jest jedna z tych książek gdzie autor wykłada suche informacje i
usiłuje udowodnić, że pozjadał wszystkie rozumy. Myślę, że warto sięgnąć po tę
lekturę, bo to kopalnia wiedzy o polskich i światowych artystach.
Bardzo lubię pana Manna, dlatego kiedy tylko ujrzałam tę pozycję w bibliotece, bez zastanowienia wypożyczyłam ją. Byłam optymistycznie nastawiona do tej lektury, jednak przyznam szczerze, że zawiodłam się. Prawdę mówiąc, nawet nie dokończyłam jej... Być może było to spowodowane różnymi okolicznościami, które nie pozwoliły mi na odpowiedni odbiór tej pozycji. Wszystko możliwe, dlatego może kiedyś dam jeszcze jedną szansę tej książce. ;-)
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto dać jej kolejną sznasę, bo można się z niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy :)
UsuńJa także lubię Manna, zawsze z przyjemnością oglądam go w telewizji, dlatego i z chęcią sięgnąłbym po jego książkę :)
OdpowiedzUsuńW takim razie polecam :)
UsuńCzytałam "Podróże małe i duże" Manna i Materny i były tak zabawne, że postanowiłam zdobyć także tę książkę. Ale jak na razie stoi na półce i czeka na swoją kolej. ;)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz się spotykam z określeniem "nie powstała na piętce". Czy to ma to samo znaczenie co "nie została napisana na kolanie"? ;) Sorry, skrzywienie zawodowe :P
Powinno być "na prędce", ale słownik podkreśla mi to słowo i zmienia nie wiem czemu :/ A oznacza tyle, ze ktoś tworzy coś bez wcześniejszego przygotowania, zaplanowania :)
UsuńWiem o kontynuacji jednak brak funduszy sprawił, że do dziś nie mam tej części w swoich zbiorach :(
Określenie "na prędce" znam. Tylko myślałam, że miało być na piętce :P
UsuńNie, nie :D Choć muszę przyznać, że takie określenie "na piętce" tez ma swój urok :)
UsuńNom, 205 stron jak na tego typu książkę to rzeczywiście dosyć mało c:
OdpowiedzUsuńNa pocieszenie powiem, że moja książka pachniała bardzo długo owocową gumą do żucia :)
UsuńTo, że książka jest "za chuda" słyszałam już wielokrotnie. Ogromnie jestem ciekawa, co takiego ciekawego Mann w niej naskrobał. ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie zachęcam do lektury :)
UsuńFajne zdjęcie wydawnictwo dało na okładkę :)
OdpowiedzUsuńManna bardzo lubię i z wielką przyjemnością zajrzałabym do tej książki.
To prawda, zdjęcie jest bardzo fajne, aż chce się sięgnąć po książkę :)
Usuń